#PODRÓŻEDUŻE: Portugalia cz. 1 LIZBONA

Okres urlopowy dobiega końca wraz ze zbliżającą się jesienią, co jednak nie przeszkadza mi w udaniu się w sentymentalna podroż do słonecznych dni tegorocznego lata.

Podróże to jedna z moich największych przyjemności i odskoczni od codzienności. Osobiście bardzo cenie sobie możliwość podróżowania, zarówno w odlegle, egzotyczne miejsca jak i bardziej lokalnie. Dzisiaj otwieram pierwszy cykl tematyczny na blogu #PODRÓŻE postem o mojej ostatniej wakacyjnej przygodzie  - Portugalii.

Portugalia, najdalej wysunięty na zachód kraj Europy, ojczyzna Vasco Da Gamy oraz jedyny europejski kraj którego granice nie uległy zmianom od ponad 800 lat - w trochę bliższym horyzoncie czasowym -  europejski raj surferów.

Dlaczego akurat Portugalia? Odpowiedz dość prozaiczna - miejsce wylotu, cena biletu i promocja na hotel. Nie zmienia to jednak faktu, ze była na mojej liście już od jakiegoś czasu.

W Portugalii spędziłam 11 dni z czego ponad polowe tego czasu na zwiedzaniu dwóch największych miast Portugalii:  Lizbony i Porto, kończąc na krótkim pobycie w urzekających okolicach parku narodowego Cascais. Ale po kolei:

1. Lizbona

To była moja druga wizyta w tym pięknym mieście. Pierwszy raz, jako nastolatka (pod czujna kuratela ojca) spędziłam tu zaledwie kilka godzin, co wystarczyło by mnie zaczarować i utwierdzić w przekonaniu ze jeszcze tu wrócę sama! Udało się połowicznie bo wróciłam, jednak nie sama, ale z mężem, kilkanaście lat później :)

W Lizbonie spędziliśmy zaledwie 3 dni z których większość czasu poświeciliśmy na zwiedzanie a raczej dość bezcelowe szwendanie się po mieście. Zatrzymaliśmy się w niewielkim hotelu położonym w biznesowej części Lizbony, oddalonym jednak zaledwie 30 min od centrum spacerem. Zdecydowaliśmy się nie kupować kilkudniowej karty transportu publicznego i skupiliśmy na zwiedzaniu miasta pieszo.




Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na klasyczny spacer po zabytkowych częściach Lizbony, podziwiając kręte uliczki pełne urokliwych sklepów, cudowna kilkusetletnia architekturę, jednak najbardziej zachwyciły mnie tego dnia to przysmaki portugalskiej kuchni. Na pierwszy ogień poszedł klasyczny portugalski deser, Pastel de Nata, przepyszne male tarteletki jajeczne, totalny #musteat dla wszelkich łakomczuchów. Najlepiej wybrać się do fabryki tych pyszności, które w centrum Lizbony można znaleźć na każdym rogu.



Kuchnia portugalska to temat na osobny post. Królują owoce morza, ryby i porto, ale nawet zatwardziała wegetarianka znajdzie coś dla siebie w bogactwie lokalnych serów i warzyw. Sama jednak nie przepadam za zbyt duza ilością sera w diecie (choć go absolutnie uwielbiam i uważam za kawałek raju w ustach), dlatego będąc w Lizbonie postanowiłam sprawdzić kilka wegetariańskich restauracji. Udałam się do AO26 Vegan Project gdzie zjadłam przepyszne portugalskie przystawki oraz mega wege burgera z domowymi frytkami z batata. AO26 to bardzo popularne miejsce w Lizbonie, szczególnie w porze lunchu, wiec warto dokonać rezerwacji, chyba ze niestraszne nam 40 min oczekiwanie na stolik. Polecam to miejsce również wszystkożercom, ponieważ jakość jedzenia nie odbiega zupełnie od tradycyjnych restauracji o czym świadczyła zadowolona mina mojego męża absolutnego anty-wegetarianina :)



Po obiedzie kontynuowaliśmy nasz spacer uliczkami Lizbony mijając po drodze szereg zabytków w tym Elevador de Santa Justa i Luk triumfalny na Rua Augusta aż dotarliśmy do Placu handlowego, który okazał sie moim faworytem tego dnia, gdyż nareszcie mogłam w spokoju odpocząć nad rzeka absolutnie wykończona niedopasowaniem obuwia do warunków. Najbardziej zachwyciły mnie Cais das Colunas, piękne kolumny schodzące prosto do rzeki, idealne miejsce na chwile wytchnienia w tym wielkim, tętniącym życiem mieście








Po chwili odpoczynku udaliśmy się do raju gastronomicznego mojego męża, przytulnej tradycyjnej knajpki Maria Catita serwującej klasyczne przysmaki portugalskiej kuchni w tym ośmiornicę, pyszne zupy rybne i szeroki wybór dan mięsnych. Osobiście zadowoliłam się warzywnym Gratin, które było pyszne, choć jak na mój gust ciut za ciężkie na kolacje. Zmęczeni całodzienną wędrówką przeprosiliśmy się z metrem i spokojnie wróciliśmy do hotelu.

Drugiego dnia zboczyliśmy trochę z tradycyjnych szlaków turystycznych i wybraliśmy się tropem Vouge Fashion Night Out w poszukiwaniu miejsc z moda spod znaku fair trade VFNO 2016.
Najwieksze wrazenie zrobily na mnie dwa miejsca z listy:

1. Entre Tanto Indoor Market, czyli "bazar wewnątrz", gdzie można znaleźć masę ciekawych lokalnie produkowanych ubrań, dodatków oraz elementów wyposażenia wnętrz. Sama uległam zaopatrzywszy się tam w proste bezowe espadryle, które ulżyły moim nogom po bolesnych przejściach dnia poprzedniego.

2. Embaixadalx, portugalska galeria handlowa, znajdującą sie w przepięknym Palácio Ribeiro da Cunha, budynku emblematycznym dla modnej dzielnicy Príncipe Real. Znajdziemy tu bogactwo narodowych marek kładących nacisk  na nowoczesne wzornictwo jak i tradycyjne rzemiosło. Zwiedzanie polecam zacząć od dołu, gdzie znajduje się urokliwa restauracja, ku gorze pełnej ciekawych sklepów z odzieżą czy kosmetykami w inspirującym otoczeniu współczesnego malarstwa.


Principe Real to nie tylko świetne lokalne zakupy, ale również hipsterskie knajpki i bary oraz cudny ogród Jardim do Príncipe Real, gdzie można odetchnąć od gwaru okolicy a i jak się ma szczęście (tak jak my) posłuchać prób lokalnych artystów Fado.

Po solidnej dawce zwiedzania udaliśmy się do kolejnej wegetariańskiej knajpki Restaurante Natural Terra. Bardzo klimatyczne miejsce z pięknym ogrodem na tyłach restauracji. Dostępny jest tu szeroki wachlarz dan wegetariańskich w formie bufetu za ok 12 Euro, wiec można się spokojnie najeść i nabrać siły przed kolejnymi wojażami. Jeśli chodzi jednak o samo jedzenie, jest smaczne, ale dla mnie to taka trochę wyższej klasy stołówka, wiec prędzej wrócę do AO26.

Po obiedzie wybraliśmy się na spacer w okolice słynnego targu Mercado da Ribeira i z miejsca pożałowaliśmy obiadu w Terra. To miejsce oszałamia zarówno wizualnie (boska architektura, widok na wodę), zapachowo jak i (podejrzewam) smakowo. Serce krajało mi się na widok mojego cierpiącego męża wśród owoców morza oraz szerokiej gamy szynek i innych mięsnych przekąsek. Mercado da Ribeira to tradycyjnie ogromny bazar rybny, jednak myślę ze aktualnie największą furore robi część restauracyjna - absolutny #mustsee dla każdego foodies'a.

Zmęczeni chodzeniem postanowiliśmy spróbować słynnej przejażdżki żółtym tramwajem 8 i w tym celu udaliśmy się na pierwszy przystanek linii w nadziei ze może popołudniami kolejki są mniejsze, ale srogo się pomyliliśmy - czekaliśmy aż 1.5 godziny! Gdy w końcu udało nam się dostać to tramwaju zrozumieliśmy dlaczego ten element zwiedzania Lizbony jest tak polecany i oblegany - ta przejażdżka to absolutna magia, tym bardziej gdy zdasz sobie sprawę ze cala a linia została wybudowana prawie wiek temu! Tradycyjna kolejka dociera do miejsc gdzie nowoczesne tramwaje nie maja szans dojechać i dzięki niej możesz poczuć cały urok wąskich uliczek i prawdziwego życia Lizbony, mijać rozwieszone pranie i male sklepiki, obserwować staruszków odpoczywających pod tapas barami - magiczne doznanie. Jedyne czego żałuje, to ze nie zaczęliśmy naszego zwiedzania własnie od tej przejażdżki, ale mimo wszystko było warto!

Na koniec naszej wycieczki udaliśmy się sławną winda Santa Justa, która porusza się w pionie, aby moc podziwiać piękną zabudowę Lizbony z lotu ptaka. Cenna uwaga: jeśli kupisz całodniowy bilet w metrze możesz w tej cenie wybrać się na przejażdżkę linia 8 i za darmo masz przejazd winda - każda z tych atrakcji jest płatna ok 5 - 5.5 euro a bilet dzienny oscyluje w okolicach 6 euro, wiec warto. Winda łączy ze sobą dwie dzielnice Lizbony Baxia i Chiado i często jest nazywana Elevador do Carmo, bo wyjście z górnego poziomu znajduje się przy ruinach Convento do Carmo. Warto przysiąść na kawę w Topo Chiado i delektować się widokiem rozciągającej się klasycznej zabudowy Lizbony.

Trzy dni, a tak naprawdę dwa w pełni poświęcone na zwiedzanie Lizbony to zdecydowanie za mało, żeby poznać cały jej urok i wszystkie smaczki, jednak można w tym czasie poczuć niezwykła atmosferę i magie tego miejsca. Czy czegoś żałuje i coś bym zmieniła? Na pewno zamieniłabym sieciowy hotel w biznesowej okolicy na apartament bądź pokój w centrum w jakiejś zabytkowej kamienicy, nie odpuszczała sobie Belem oraz jak już wspominałam pojechała 8 w pierwszy dzień, ale ten niedosyt może mnie za kolejne kilkanaście lat skusi do powrotu. Na pewno nie oddałabym ani jednej chwili relaksu przy kawie, tarcie czy niespiesznym obiedzie, bo w takich własnie chwilach widzę cały sens wakacji :)

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. 32 yrs old Programmer III Derrick Matessian, hailing from Cookshire enjoys watching movies like Topsy-Turvy and Taekwondo. Took a trip to Gusuku Sites and Related Properties of the Kingdom of Ryukyu and drives a Expedition. Polecane do przeczytania

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty